Te jedyne w swoim rodzaju formacje skalne i fascynujące rzeźby terenu nawet na srebrnym ekranie doczekały się już kilku występów. Góry Stołowe goszczą między innymi w ekranizacji książek o Narnii, którym winna byłam przywiązanie od czasów dzieciństwa. W pogoni za aktywnym odpoczynkiem od pracy i miasta z Szymonem i jego przyjaciółmi wyruszyliśmy zatem do miejsca, które chciałam odwiedzić już od wielu lat. Gdy w Warszawie było szaro i deszczowo, góry przygotowały nam słońce i grubą na metr pokrywę śniegu.
Nasz krótki pobyt w Zieleńcu stał się tym przyjemniejszy, kiedy zarezerwowany pensjonat okazał się piękną drewnianą byłą strażnicą graniczną, odrestaurowaną i wspaniale urządzoną, dostosowaną do nowej funkcji hotelowej. Jest to zasługa właścicieli – młodych grafika i architektki, którzy wyniósłszy się z metropolii założyli biznes w spokojnej górskiej okolicy.
W drodze na Błędne Skały czekał na nas śnieg i piękne słońce. Jako że wędrowaliśmy w czasie świąt wielkanocnych, szlaki świeciły pustkami.
Błędne skały
Błędne Skały to zespół bloków skalnych na sudeckim szczycie. Rejon ten, kiedyś kiedyś kiedyś podwodny, wypiętrzony został 30 milionów lat temu i od tamtej pory toczy nierówną walkę z wiatrem, temperaturą i wodą. Tutejsze skały mają strukturę warstwową, a poszczególne warstwy odznaczają się różnym stopniem odporności na erozję. Tłumaczy to zagadkę powstania niezliczonych korytarzy wyżłobionych przez przeciskające się pęknięciami wiatr i wodę, a tworzących skomplikowany labirynt.
Jego przejście ułatwia wytyczony tędy szlak turystyczny. Ze względu na zalegający śnieg był on zamknięty, a wstęp dozwolony jedynie na własną odpowiedzialność. Odpowiedzialnie więc postanowiliśmy wędrować dopóty, dopóki nasze górskie obuwie zapewni nam bezpieczeństwo.
Michał, Szymon i Ania w drodze.
W tych skałach z łatwością można by zabłądzić (gdyby nie szlak czy ślady na śniegu). Wspaniałe korytarze tego labiryntu mają zmienne przekroje. W jednym miejscu można przejść swobodnie…
…w innym przeciskać się niemalże na kolanach…
…w kolejnym zaś jedynie bokiem. I to z wciągniętym brzuchem.
Niesamowite że prawie w każdych warunkach natura odnajdzie dla siebie optymalny sposób do życia. Liczne drzewa nie mogąc rosnąć bezpośrednio na glebie, oplatają korzeniami kamienne blaty i dopiero dosięgają do ziemi. Nie zawsze tworzy to stabilny konstrukcyjnie układ, stąd nierzadki widok przewróconych konarów.
Formacje z piaskowca i porastająca kamienne blaty flora.
Każda z charakterystycznych rzeźb Błędnych Skał doczekała się swojej nazwy. Oto “Okręt”.
Czy też “Kurza stopka”.
Fascynująco plastyczne przestrzenie prowadzą ze światła w głąb, gdzie widać lepiej zachowane krawędzie warstw skał.
Topniejący śnieg ozdabia korytarze tysiącami lodowych sopli. Przemykająca się po piaskowcu woda zgarnąwszy trochę minerałów uzyskuje żółtawe zabarwienie, utrwalone następnie pod postacią rdzawych sopli.
Ze szczytu rozpościera się widok na iście sielankowy sudecki krajobraz.
Szczeliniec Wielki
Ten najwyższy ze szczytów Gór Stołowych ma 919 m n.p.m. i przyciąga wiele osób. Charakterystyczna ścięta na płasko góra jest jakby cała popękana, z tych samych względów co Błędne Skały. Szczeliniec ma jednak inny charakter.
Strome zbocza i silna ochrona parku narodowego skutkują ściśle oznaczonymi szlakami, z których nie wolno zbaczać. W tym przypadku na szczyt prowadzą schody. Podobnie jak w Błędnych Skałach – zaśnieżone, oblodzone, wyślizgane i wbrew pozorom potwornie niebezpieczne. W efekcie każdy próbował swoich technik wchodzenia. Osobiście opracowałam wchodzenie okrakiem ponad całą szerokością schodów; sprawdzało się też wciąganie po balustradzie, wchodzenie bokiem i inne wariacje. Nie lada wyczynem było, że nie wybiłam w licznych poślizgach żadnego z tak cennych mi zębów. A pomyśleć, że wystarczyłoby mieć ze sobą raki…
Ani sposobem na sukces jest ładowanie baterii słonecznej przy każdej chwili relaksu.
Szczyt to bardziej masywy skalne ze szczelinami, aniżeli labirynty. Im wyżej tym większego zniszczenia dokonał wiatr, choć patrząc na powstałe formy jestem skłonna uznać to raczej za proces kreacji.
Punkt widokowy na skraju Szczelińca znajduje się na niezależnie stojącym pionowym bloku skalnym. Oczywiście wstępując na niego po drewnianej platformie nie ma się pojęcia, że przechodzi się nad przepaścią. Ta niepokojąca wiedza przychodzi dopiero po fakcie. Tak chyba jest lepiej.
Na samej górze poszczególnym formacjom znowu nadano unikalne nazwy jak “Małpolud”, “Wielbłąd” czy “Kwoka”. Ze względu na zalegający śnieg i trudne warunki niedostępna była niestety dalsza część szlaku, w tym wąwóz Piekiełko. Musimy tu więc kiedyś wrócić letnią porą.
Nadchodząca burza skutecznie wygoniła nas ze szczytu.
Jednak ciężko obojętnie przechodzić obok takich krajobrazów. Co też w zimowej scenerii potrafi zachodzące słońce przyprawia o zachwyt.
U stóp Szczelińca natrafiliśmy na uroki wsi.
Świąteczna atmosfera wkradła się do Zieleńca. Ceremonia święcenia pokarmów w Wielką Sobotę.
Skalne Miasto
Po czeskiej stronie granicy czekała nas jeszcze większa atrakcja. Najbardziej majestatyczne z odwiedzonych przez nas skały – Adrszpacko-Teplickie – rozmiarem i powierzchnią faktycznie przypominają miasto. W jego zakamarkach kryją się ruiny trzech zamków.
Tutejsze szlaki są dłuższe i bardziej zróżnicowane w porównaniu do Gór Stołowych. Krajobraz stopniowo się zmienia w miarę wędrówki na górę. Początkowy las pokryty jest osuniętymi skałkami.
Wielka skala bloków kamiennych zapewnia nowy punkt odniesienia. Jest się takim małym i kruchym w porównaniu do otoczenia.
Nie przegapiliśmy możliwości zdobycia jednego ze szczytów, ciekawi widoków z góry.
Na półszczycie.
Na pełnoprawny szczyt prowadziła prawie pionowa drabinka. Oczywiście całkowicie oblodzona, co zapewniło mi dodatkową porcję emocji. W trakcie wchodzenia znowu bałam się o swoje zęby.
Warto było ryzykować, choćby dla takiej panoramy.
Mój osobisty faworyt w plebiscycie na najlepszą nazwę formacji skalnych – “Szorty giganta”.
Skały powoli zmieniają swój charakter w głąb szlaku. Z obłych i warstwowych przechodzą w ostro ciosane, monolityczne, bardziej stanowcze i dominujące nad krajobrazem. Masyw piaskowców poprzecinany jest siecią dolin i korytarzy.
Na szlaku można znaleźć pozostałości po ludzkiej obecności w skalnym mieście. Na naszej trasie natknęliśmy się na dwie kamienne bramy.
Jestem ciekawa, ile dziesiątek czy setek lat zajmie temu głazowi prześlizgnięcie się na sam dół wąwozu.
Pomiędzy rozległymi dolinami trzeba poprzeciskać się przez skalne przewężenia. Na ich końcu rozpościera się zwykle wspaniały widok oddzielnego jakby świata rozgrywającego się między murami miasta.
Ustalenia strategiczne.
W kolejnym przewężeniu widać już było zapowiedź następnej doliny. Trzeba jedynie przejść przez bramę, nazywaną bramą do “Podziemnego świata Hadesu”. Zdaje się, że właśnie z niego w takim razie wychodziliśmy.
W tej dolinie widzieliśmy najbardziej dramatyczne moim zdaniem skały. Klimatu dodawały wiszące nad nami chmury, zwiastujące rychłe załamanie się pogody.
Dokonaliśmy z Szymonem dość ciekawego odkrycia. Już wcześniej zaobserwowany fakt, że drzewa rosną bezpośrednio na skałach, zyskał dowód rzeczowy. Sieć korzeni tego powalonego drzewa rozrosła się tylko w jednej płaszczyźnie, jak pajęczyna. Nie dając tym samym drzewu wystarczająco mocnego fundamentu.
W drodze powrotnej nie mogłam się nacieszyć ilością odcieni rudości otaczającego nas lasu i skał. Rudości lekko omszałe i przyprószone śniegiem.
Skalne Miasto okazało się czymś jedynym w swoim rodzaju. Jestem przekonana, że wrócę tu kiedyś, by zbadać również jego letnią odsłonę.
Koniec.
Polecam Pasterkę w lipcu – jeden z najcudowniejszych wyjazdów weekendowych jakie zaliczyłam w Polsce. Czekaliśmy tylko, aż jakiś krasnolud wyskoczy zza skały :)